OPINIA

Powrót do normalności wciąż odległy

21 stycznia 2016


Franziska Ohnsorge PARKIET, Grzegorz Siemionczyk

Z ekonomistką Banku Światowego, współautorką flagowych raportów prognostycznych tej instytucji, rozmawia Grzegorz Siemionczyk.

Bank Światowy prognozuje, że światowa gospodarka urośnie w tym roku o 2,9 proc., w porównaniu z 2,4 proc. w 2015 r. Jeśli prognozy się sprawdzą, będzie to najbardziej udany rok w globalnej gospodarce od 2011 r.

To, wbrew pozorom, nie są zbyt optymistyczne przewidywania. W stosunku do poprzedniej edycji naszego raportu „Global Economic Prospects" (z czerwca) obniżyliśmy o 0,4 pkt proc. zarówno szacunek wzrostu PKB w 2015 r., jak i prognozę na ten rok. Przede wszystkim jednak oczekiwane przez nas przyspieszenie wzrostu o 0,5 pkt proc. będzie w dużej mierze efektem tego, że Brazylia i Rosja, które zmagają się z recesją, będą się kurczyć wolniej niż w ub.r., a inne gospodarki eksportujące surowce przestaną hamować. Krótko mówiąc, spodziewamy się raczej stabilizacji koniunktury na świecie niż wyraźnego przyspieszenia wzrostu.

Światowa gospodarka wciąż pracuje na niższych obrotach niż przed kryzysem. Ale być może tamten okres był po prostu wyjątkowo udany?

Wzrost PKB jest niższy nie tylko w porównaniu z latami bezpośrednio poprzedzającymi kryzys, ale także z całym minionym ćwierćwieczem. To nie jest więc tak, że światowa gospodarka wróciła do normalności. Ona rozwija się wyjątkowo wolno. Co ważne, jest to w dużej mierze efekt wolniejszego niż wcześniej rozwoju gospodarek wschodzących. W przeszłości z reguły doświadczały one spowolnienia, gdy problemy miały gospodarki dojrzałe. Dziś jest inaczej, bo gospodarki dojrzałe, takie jak USA i strefa euro, choć też rozwijają się w tempie niższym od długoterminowej średniej, jednak przyspieszają. To ożywienie jest wciąż kruche, ale nabiera powoli rozpędu.

Istnieją dwie podstawowe teorie, którymi zwykle tłumaczy się słabość światowej gospodarki. Jedna głosi, że boryka się ona ciągle z dziedzictwem kryzysu w postaci nadmiernego zadłużenia społeczeństw, słabych banków itp. Wedle drugiej świat znalazł się w fazie długoterminowej (sekularnej) stagnacji, wynikającej z nadmiaru oszczędności w stosunku do popytu inwestycyjnego. Która z nich bardziej panią przekonuje?

Obie są częściowo prawdziwie. Za dziedzictwo kryzysu można uznać np. to, że zarówno w USA, jak i w wielu gospodarkach wschodzących konsumenci są ostrożni, oszczędzają więcej niż dawniej. Oszczędzają też firmy, przez co nie palą się do inwestycji, a w wielu krajach także rządy. To skutki nadmiernego zadłużenia, a więc pozostałość kryzysu. Ale potencjalne tempo wzrostu światowej gospodarki też spadło, co jest zgodne z teorią sekularnego spowolnienia. W przypadku gospodarek wschodzących jest to efekt powolnego wzrostu produktywności, trendów demograficznych itp.

Problem w tym, że niskie tempo wzrostu produktywności jest zjawiskiem słabo zdia-gnozowanym. Część ekonomistów twierdzi nawet, że to jest tylko statystyczny artefakt, tzn. że wzrost produktywności w dobie internetu umyka pomiarom. Czy to możliwe, że koniunktura na świecie jest faktycznie lepsza, niż sugeruje tempo wzrostu PKB?

Nie prowadziliśmy na ten temat badań, które pozwoliłyby udzielić rzetelnej odpowiedzi, ale o słabości koniunktury na świecie świadczy wiele innych wskaźników, nie tylko PKB.

Silnym bodźcem dla gospodarki światowej powinna być teoretycznie przecena ropy naftowej. Tak się jednak nie stało. Dlaczego?

Rzeczywiście, nasze szacunki sugerują, że przecena ropy o 30 proc. (w minionych dwóch latach surowiec ten potaniał o ponad 70 proc. - red.) powinna dodać do tempa wzrostu globalnej gospodarki około 0,5 pkt proc. Ten mechanizm tym razem nie zadziałał. Jak sądzę, wynika to w dużej mierze z ostrożności konsumentów, o której już mówiłam. Są też jednak inne wyjaśnienia. Dawniej stymulujący charakter przeceny ropy w wielu krajach, np. w USA, wynikał w dużej mierze z tego, że prowadziła ona do poluzowania polityki pieniężnej. Tymczasem tym razem, gdy ropa zaczęła tanieć, w największych gospodarkach stopy procentowe już były bliskie zera. Dodatkowo załamanie na rynku ropy było tak ostre i głębokie, że eksportujące ten surowiec kraje zostały zmuszone do zaostrzenia polityki fiskalnej, a często też pieniężnej, pomimo spowolnienia ich gospodarek.

W krajach importujących ropę jej przecena wywołuje z kolei presję deflacyjną, na którą niektóre banki centralne reagują łagodzeniem polityki pieniężnej albo opóźnianiem jej normalizacji. Część ekonomistów uważa, że - paradoksalnie - bezprecedensowo luźna polityka pieniężna, a zwłaszcza jej łagodzenie niekonwencjonalnymi metodami, hamuje inwestycje, bo budzi obawy wśród przedsiębiorców i obniża stopy zwrotu z kapitału.

To prawda, że tempo wzrostu inwestycji na świecie jest bardzo niskie. Tłumaczymy to jednak nie tyle obawami o konsekwencje działań banków centralnych, ile niepewnością, co do perspektyw gospodarki. Sądzimy, że banki centralne postępują właściwie, łagodząc politykę pieniężną, gdy istnieje ryzyko „odko-twiczenia" oczekiwań inflacyjnych. Dotyczy to też programu ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (tzw. QE, czyli skupu aktywów za wykreowane pieniądze - red.) przez Europejski Bank Centralny. Zwłaszcza że w strefie euro niska jest też inflacja bazowa, nieobejmująca cen żywności i energii.

Jak ocenia pani perspektywy strefy euro W ostatnich latach kilkakrotnie wydawało się, że Euroland wraca na ścieżkę wzrostu, po czym nagle się potykał. Czy ożywienie, które widać w tym regionie od kilku kwartałów, nie okaże się znów iluzoryczne?

Spodziewamy się, że w tym roku wzrost PKB strefy euro przyspieszy do 1,7 proc. z 1,5 proc. w ub.r. Ewidentnie więc ożywienie się umacnia. Jednakże kluczowym zagrożeniem dla naszego scenariusza jest głębsze, niż zakładamy, spowolnienie w największych gospodarkach wschodzących. Kanałem handlowym oraz poprzez wpływ na nastroje konsumentów i przedsiębiorców mogłoby to uderzyć w dojrzałe gospodarki.

Jak na gospodarkę Europy wpłynie fala imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki?

Początkowo doprowadzi ona do wzrostu wydatków fiskalnych, ale te koszty nie będą rozłożone równomiernie. Poniosą je przede wszystkim kraje, do których na początku przybywają imigranci, np. Grecja i Włochy, oraz te, w których osiedlają się na dłużej, np. Niemcy.

Tym drugim sytuacja budżetowa pozwala poradzić sobie z natychmiastowymi kosztami, natomiast te pierwsze mogą potrzebować wsparcia. Na dłuższą metę imigracja młodych i często dobrze wyedukowanych ludzi będzie zaś zjawiskiem korzystnym dla gospodarki UE, której istotnym hamulcem jest starzenie się społeczeństw. Ważna jest jednak właściwa polityka zmierzająca do integracji tych ludzi.

Powiedziała pani, że największym zagrożeniem dla ożywienia w strefie euro jest spowolnienie w dużych gospodarkach wschodzących. Rozumiem, że chodzi głównie o ryzyko "twardego lądowania" w Chinach?

Gospodarka Chin zmierza do nowej równo wagi, w której większe znaczenie będzie miał sektor usługowy niż wytwórczy. Skutkiem ubocznym tego procesu jest spowolnienie wzrostu. Ale to nie jest nic nowego, ten proces trwa już od kilku lat i wydaje się, że przebiega zgodnie z planem władz. Spodziewamy się, że w tym roku chińska gospodarka urośnie o 6,7 proc., a w kolejnych latach będzie się rozwijała w tempie około 6,5 proc. Tym, czego się obawiamy, nie jest więc spowolnienie w jednej dużej gospodarce wschodzącej, tylko jednoczesne problemy kilku z nich.

Ale kłopoty takich krajów, jak Rosja, Brazylia czy RPA, są chyba powiązane ze spowolnieniem w Chinach. Te kraje eksportują surowce, których ceny maleją m.in. w związku z mniejszym popytem Państwa Środka.

Od 2014 r. spowolnienie w gospodarkach wschodzących jest w dużej mierze wynikiem splotu specyficznych dla poszczególnych państw problemów. Tak jest na przykład w Rosji, której gospodarka w tym roku będzie według naszych prognoz wciąż w recesji - jej PKB spadnie o 1,7 proc., po zniżce o 3,7 proc. w ub.r. W przypadku Brazylii, gdzie też utrzyma się recesja (spadek PKB o 2,5 proc. wobec 3,5 proc. w 2015 r. - red.), jest to efekt niepewności politycznej, hamującej inwestycje. Oczywiście, w obu krajach te problemy zbiegły się w czasie z trudną sytuacją w otoczeniu zewnętrznym. Przecena surowców zmusza je do zaostrzania polityki fiskalnej i pieniężnej. Według mnie wpływ hamowania Chin na ceny surowców jest jednak wyolbrzymiany. Przecena ropy, metali i innych towarów ma w dużej mierze charakter podażowy.

Normalizacja polityki pieniężnej w USA to duże zagrożenie dla gospodarek wschodzących Raz po raz słychać ostrzeżenia, że w związku ze wzrostem dolarowego zadłużenia wielu z nich wzrost stóp procentowych w USA i związana z tym aprecjacja dolara mogą doprowadzić do powtórki kryzysu azjatyckiego z II połowy lat 90.

Z naszych analiz wynika, że jeśli podwyżkom stóp w USA będzie towarzyszyła dobra koniunktura w amerykańskiej gospodarce, to będzie to korzystne dla rynków finansowych i gospodarek wschodzących. Tymczasem Fed jasno dał do zrozumienia, że nie będzie zaostrzał polityki pieniężnej, jeśli nie będzie zadowolony z tempa wzrostu USA.

Niezależnie od tego, jakie na dłuższą metę będą skutki podwyżek stóp przez Fed, w krótkim terminie będzie to źródłem podwyższonej zmienności na rynku walutowym. Organizacje międzynarodowe (MFW, Bank Światowy) tradycyjnie zalecały gospodarkom wschodzącym reżim płynnego kursu walutowego. Czy to zalecenie nadal obowiązuje?

Kontrolowanie kursu waluty wiąże się z pewnymi problemami. Kraje, które chcą to robić, muszą albo ograniczyć swobodę przepływu kapitału, albo dostosowywać swoją politykę pieniężną do polityki największych banków centralnych, co oznacza utratę niezależności w tej dziedzinie.


Api
Api

Welcome